czwartek, 26 marca 2020

Co się zmieniło w moim życiu? Jak sobie radzę w obecnej sytuacji?

Dużo osób mnie pyta, jak ja sobie radzę w obecnej sytuacji. Szczerze mówiąc, jak dla mnie niewiele się zmieniło. Owszem zaszły jakieś kosmetyczne zmiany w tym, co można robić a co nie można ale świat zmienia się cały czas i jedyna rzecz niezmienna w świecie to zmiana. Po prostu obserwuję rzeczywistość i staram się samodzielnie analizować to, co się dzieje. Moja przemiana zaczęła się w 2016 roku, kiedy zaczęłam na świat patrzeć na trzeźwo, dosłownie i w przenośni.  I tak jak wcześniej dość ciężko było mnie przekonać, że przykładowo kotlecik mi nie zaszkodzi, albo ze mną się nie napijesz, tak teraz nie dam sobie wmówić, że właśnie następuje armagedon i wszyscy jesteśmy zagrożeni.Zawsze było dla mnie zabawne jak ludzie robili scenariusze na temat na przykład tego, jakie nasze pokolenie będzie miało emerytury na podstawie obecnej sytuacji, kompletnie nie biorąc pod uwagę gwałtownych globalnych zmian, których nie da się przewidzieć.
Nie bardzo interesuję się chorobami tak samo jak do tej pory nie bardzo mnie ten temat interesował, za to bardzo mnie interesuje zdrowie, sposoby wzmacniania odporności oraz zapobiegania wszelkim chorobom. Ciało umysł i dusza stanowi nierozerwalną całość i tak naprawdę w większości chorób chodzi o to samo. W sensie jak człowiek dba o odporność to łatwiej zwalczy każdy wirus czy każdą złą bakterię, a jak nie dba, to dojedzie go cokolwiek. Ale do tego, żeby na przykład jeździć rowerem do pracy w zimę, wskakiwać do lodowatej wody, ograniczyć jedzenie śmieci to trzeba pracy nad psychiką. Dlatego właśnie te wszystkie elementy muszą ze sobą grać.
I ja teraz nie panikuję bo od dawna przygotowuję się na wszelkie okoliczności, jakie mogą zaistnieć. Nagłe śmierci moich 3 bardzo bliskich osób - babci, mamy oraz siostry już wiele lat temu nauczyły mnie, że życie bywa brutalne, nieprzewidywalne i kopie po dupie. Ale te przykre sytuacje pokazały mi również, że mam twardą dupę, że potrafię się podnieść, a w sytuacjach granicznych zachowuję zimną krew. (podczas gdy spóźnienie się na autobus potrafi wywołać u mnie szał, płacz i panikę, ale to już inna rzecz)
Także to nie jest tak, że ja teraz bagatelizuję problem i udaję, że go nie ma. Mam wrażenie, że ludzie ulegli zbiorowej hipnozie i manipulacji i czuję się jak w jakimś jebanym matrixie. Co to kurwa ludzie nagle się obudzili, że mogą umrzeć? Tylko dlatego, że telewizja, radio i internet o tym nakurwia non stop? A co to wcześniej ludzie nie umierali masowo, na drogach, na raka, w szpitalach przez zaniedbania lekarzy, w wojnach, na choroby cywilizacyjne? Halo ludzie! Powiem wam teraz prawdę objawioną: każdego dnia możecie umrzeć. Na cokolwiek. Dlatego radzę żyć pełnią życia tak, jakby ten dzień mógłby być ostatnim, tak, żeby niczego nie żałować, być przygotowanym na to, że to może nadejść w każdej chwili, ale nie nakręcać się i nie panikować.
Tak samo jak gdy wsiadasz do samochodu i zapinasz pasy, to nie myślisz za każdym razem - teraz wsiadam za kółko i mogę umrzeć bo mnóstwo ludzi umiera w wypadkach. O wypadkach drogowych słyszymy ciągle i się uodporniliśmy na to. Każdy zapewne znał kogoś, kto zmarł w wypadku samochodowym. Dlatego warto sobie wypracować takie pasy bezpieczeństwa w innych dziedzinach. Na przykład dzięki temu, że robiłam sobie z własnej woli głodówki, posty warzywne i inne tego typu praktyki, często wyśmiewane i wyszydzane, teraz nie boję się, że jak nagle przez jakiś czas nie będę miała dostępu do full zaopatrzonych sklepów to umrę z głodu.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Zagrożenie bólem jest dużo gorsze, niż doświadczenie bólu. Widziałam to na pogrzebie mojej mamy, gdy ludzie bliscy i dalecy płakali. Nawet ci, którzy osobiście mojej mamy nie znali. Oni nie płakali przez śmierć mojej mamy, tylko dlatego, że wyobrazili sobie, co by było, gdyby ich mama zmarła. Gdy doświadczasz sytuacji granicznej, to już czujesz ten ból. Stało się, teraz trzeba się podnieść, otrzepać i iść dalej. Gdy wyobrażasz sobie ból i się go boisz, wtedy się nakręcasz i to może cię sparaliżować.
Dlatego polecam morsowanie jako trening mentalny. Czyli trening na twardą dupę. Byłam przy pierwszym zanurzeniu w lodowatej wodzie wielu wielu osób. I zawsze, ale to zawsze potwierdza się reguła. Że zanurzenie jest dużo mniej straszne niż człowiek sobie wyobraża. Zawsze. ZAWSZE. Nagle się okazuje że tak! Można! I że nie dzieje się nic z tego, czego się człowiek bał! Nie pojawiają się choroby, nie pojawiają się dolegliwości a wręcz przeciwnie! Okazuje się, że to może być przyjemne!
I wtedy przestawia się w głowie pewna klepka - a może życie nie jest takie, jak do tej pory myślałam? A może to wszystko nieprawda, co mówią? A może nie ma się czego bać też w innych dziedzinach życia? Może nie warto wierzyć w to, co powtarzają media? Może warto samemu się przekonać? Oczywiście jest wiele innych praktyk, które tak samo mogą otworzyć oczy i spowodować zmianę w sposobie myślenia. Jak choćby wspomniane przeze mnie wcześniej głodówki. Nagle okazuje się, że faktycznie po jakimś czasie człowiek nie jest głodny. Albo chodzenie po rozżarzonych węglach. Że wcale się człowiek nie poparzył. (choć na marginesie znam przypadki osób, które się poparzyły ze swojej nieostrożności i te poparzenia to był serio mały pikuś w porównaniu do tego, czego się ludzie boją)  Ale morsowanie jest darmowe, coraz powszechniejsze i łatwo dostępne. No ale cóż, jeśli ktoś nadal wybiera niewiedzę i woli siedzieć w matrixie, dawać się wkręcać i manipulować sobą jak jebaną marionetką - to jego sprawa. Ja biorę odpowiedzialność za swoje życie, swoje postępowanie i konsekwencje. Nie oczekuję, że ktokolwiek cokolwiek dla mnie zrobi, że państwo o mnie zadba, że ktoś mi coś da, nie czekam na to, tylko robię to, co jest dla mnie dobre i co jestem w stanie zrobić. Traktuję innych mądrych ludzi jako wskazówki i inspirację, ale nie daję komuś decydować o moim życiu. Ja sama podejmuję decyzje i biorę za nie pełną odpowiedzialność.

Zdjęcie dla atencji, bez związku z tekstem



Pozdrawiam.

1 komentarz:

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia