sobota, 2 listopada 2019

Siła spokoju


Ważne jest zdrowie, ważne są pieniądze, ważna jest rodzina i przyjaciele... Ale czy mieliście kiedyś tak, ze w poniedziałek w południe byliście już po pracy, siedzieliście nad morzem, wsłuchiwaliście się w szum fal, z poczuciem, ze nic nie musicie? Ze nie macie już nic na głowie? Ze jesteś tylko ty i spokój?  






Wiele jest dobrych filmów, ale ten jest mi wyjątkowo bliski, gdyż miał bardzo duży wpływ na moje życie. Pierwszy raz obejrzałam go kilka lat temu. Przede wszystkim zdejmuje klapki z oczu. Do bardzo wielu kwestii podchodzi z zupełnie niecodziennej perspektywy. Mamy tu młodego chłopaka, który uwierzył w to, w co wierzy większość. Ze ważne jest w życiu, żeby robić karierę, piąć się coraz wyżej, trenować coraz mocniej. Po co? Tego pytania Dan sobie nie zadał. Dał sobie wmówić, ze taki tryb życia daje szczęście. Jednak wciąż było coś, co mu nie dawało spać. Niby wszystko ładnie pięknie, robi karierę, rozwija się, jest podziwiany, ma wszystko, czego chce. A jednak w głębi duszy nie jest szczęśliwy. Na stacji benzynowej poznaje starszego mężczyznę, który zadaje mu pytania, jakich nikt mu jeszcze nie zadał. Poddaję w wątpliwość rzeczy, które dla Dana do tej pory były oczywiste jak 2 plus 2. Dan w pierwszym odruchu chce się bronić. Zastanawia się, jakim cudem koleś, który do niczego w życiu nie doszedł poucza jego jak ma żyć? Jego, który robi błyskotliwa karierę, osiąga ciężka praca rzeczy, których jeszcze nikt nie dokonał. Mówi - skoro jesteś taki mądry to czemu pracujesz na stacji benzynowej? Wtedy Sokrates mu odpowiada - to jest stacja obsługi. Służę ludziom. Nie ma ważniejszego celu.

Ten moment w filmie sprawił, ze nie tylko Danowi spadły klapki z oczu, ale i mi. Chyba pierwszy raz w życiu pomyślałam - a może faktycznie prosta praca jest tak samo ważna i wartościowa jak robienie kariery. Wykonywanie takiej pracy jak sprzedawca czy sprzątaczka nie musi oznaczać, ze jest się człowiekiem, któremu w życiu nie wyszło, który nie dał rady osiągnąć nic ważniejszego i robi to, bo tylko do tego się nadaje.
Pamiętam, jak kiedyś byłam dość blisko z pewną osoba, nieco starsza ode mnie. Opowiadała mi, ze w młodości pracowała jako księgowa. Wtedy, kiedy się znałyśmy, ciężko jej było znaleźć pracę w sklepie. Wtedy uważałam, ze jej nie wyszło w życiu. Zastanawiałam się, czemu tak się stało, i miałam nadzieję, ze mnie to nie spotka. Wtedy wybierałem się na studia, z którymi wiązała wielkie nadzieje. Teraz, po studiach, po tym, jak "robiłam karierę" od sklepów, przez call centra, przez całkiem fajne i ciekawe stanowiska, wylądowała jako sprzątaczka. Nie czuję, ze mi w życiu nie wyszło, wręcz przeciwnie. Oczywiście nie jest tak, ze oto znalazłam swoje powołanie, i będę tu siedzieć do końca życia. Ooo nie. To tylko kolejny etap w mojej drodze. Nie wiem, dokąd mnie ta droga doprowadzi. 
Żyjemy w społeczeństwie, gdzie każdy człowiek odgrywa bardzo ważna rolę i jest potrzebny. Jedni są szefami, dyrektorami, zarządca i królami. Dają innym pracę czy opiekę. Inni są całkowicie uzależnieni od społeczeństwa - od opieki i pieniędzy. Jeszcze inni są niemalże samowystarczalni. Każdy jest tak samo ważny i wartościowy. Nawet ten, co stoi pod sklepem albo ten, kto wymaga całodobowe opieki. Chociażby po to, by nauczyć ludzi miłości. Bo nie sztuką jest kochać kogoś, kto cię kocha. Sztuka jest kochać kogoś, kogo nikt nie kocha. Kogo kochać jest najtrudniej. Ale to osobny temat. Nie żebym była specem od miłości, takie teksty też padały w filmie. 

Ostatnio przypominam sobie serial, który uwielbiałam oglądać w dzieciństwie. Akcja Zbuntowanego Anioła obraca się wokół pokojówki, która mimo przeciwności losu lubi swoją pracę oraz próbuje udowodnić ludziom, ze służące są nie są gorsze od ich państwa. Serial wiele razy bardzo dobitnie pokazuje jak ludzie z tzw wyższych sfer robią gorsza siarę niż plebs, który uwielbiają oskarżać o prostactwo. Wiele przejaskrawionych przypadków, kiedy państwo oskarża służbę o to, co sami robią a czego się wstydzą. 

Pamiętajmy o tym, ze pracujemy żeby żyć, a nie żyjemy, żeby pracować. Ludzie często rozwijają się w swojej pracy, ale praca nie jest jedyną słuszna droga rozwoju. Wręcz przeciwnie, często może być przeszkodą. Czasem właśnie taką mm prosta praca jak sprzątanie sprzyja rozwojowi, bo nie męczy nadmiernie umysłu. Najwięcej rozkmin mam przeważnie podczas mopowania i dojazdów rowerem. Poza pracą piszę bloga, fotografuję i wróciłam do malowania. Robię to, co uwielbiam,  a czego nie robiłam jak pracowałam we wcześniejszych pracach. 
Czy zadałeś sobie kiedyś pytanie, co tak naprawdę uwielbiasz robić? Ci cię relaksuje i co możesz robić nawet wtedy, gdy nikt ci za to nie płaci, a wręcz przeciwnie, często do tego dokładasz? Co robisz nie dla prestiżu, nie żeby zaszpanować, nie żeby komuś coś udowodnić, tylko po prostu bardzo lubisz to robić? Dla mnie to są między innymi właśnie te rzeczy malowanie, fotografowanie oraz pisanie bloga. Fajnie, jak ktoś to czyta, jak komuś to się na coś przyda, jak komuś sprawi przyjemność patrzenie na moje zdjęcia, ale najważniejsze jest to, ze robię to, bo to lubię. I każdemu radzę zadać sobie to pytanie. Może jest tak, ze uwielbiasz malować, grać na gitarze, wyszywać, grać w piłkę, jeździć na rolkach czy piec ciasteczka, ale porzuciłeś to dawno temu bo tak cię pochłonęła praca zawodowa. Bo też dałeś sobie wmówić, ze najważniejsza jest kariera i trzepanie hajsu. Ja nie trzepie hajsu na blogu więc mówię na nim to co myślę, jest to jedno z niewielu niezależnych mediów. Więc mówię rób to co kochasz. Telewizja, radio i reklamy ci tego nie powiedzą, ale powiem ci to ja. 

Drugi raz oglądałam film "Siła spokoju" z bliską mi osoba. Jednak tej osobie nie przypadł do gustu, dlatego od razu mówię nie jest to film, który wszystkim się spodoba. Może nawet mi ten film by się nie spodobał, gdybym obejrzała go powiedzmy 7 lat temu. Wtedy pewnie uznałabym go za bzdurę w momencie, gdy Sokrates mówi do Dana - zero seksu, alkoholu, papierosów, mięsa.

Trzeci raz obejrzałam ten film, gdy sama spotkałam Sokratesa. Na mojej drodze pojawił się człowiek, który podobnie jak w filmie pomógł mi dostrzec wiele rzeczy. Otworzył oczy na wiele spraw i dał wiele zaskakujących lekcji życia. No zupełnie czym innym jest oglądać coś czy czytać a inaczej z kimś takim przebywać. Razem jeść, pić, wchodzić po górach, dotrzymywać mu tempa, obserwować na żywo jak reaguje w określonych sytuacjach. Patrzeć jak spędza czas i jak traktuje innych ludzi. A przede wszystkim przebywać z osobą, która jest uosobieniem słów "siła spokoju", której nie można wyprowadzić pierdołami z równowagi. Nie jest trudno spotkać mądrych ludzi, którzy posiadają ogromną wiedzę, doświadczenie życiowe, którzy potrafią mądrze doradzić. Takich ludzi jest sporo, ale spośród nich niewiele jest osób, które same się stosują do zasad, które doradzają innym. Niemal każdy wie, co jest zdrowe, jak o siebie dbać. Co robić a czego unikać, by się dobrze czuć. Ale czy każda z tych osób faktycznie to robi? A jeśli tak to czemu tak jest? 
 



 

Czwarty raz obejrzałam ten film, by pokazać go innej bliskiej mi osobie, tym razem ku mojej uciesze film się spodobał. A piąty żeby zrobić screeny. 
Film jest prawdziwa skarbnica aforyzmów, niczym książki Paulo Coelho. Dla mnie był ważny, bo po pierwsze utwierdził mnie w wielu rzeczach, które intuicyjnie przeczuwam. Po drugie otworzył oczy na wiele spraw. Ale przede wszystkim film mnie znalazł w odpowiednim dla mnie momencie, kiedy go potrzebowałam.
Dopiero za którymś razem po obejrzeniu sięgnęłam po książkę, która był zainspirowany. W porównaniu do książki film jest jak wierzchołek góry lodowej, książka porusza o wiele więcej kwestii. Jest genialna na pewno jeszcze do niej wrócę. Film wiele rzeczy bardzo upraszcza, dzięki czemu jest przyjemny w odbiorze nawet dla tych, którzy niekoniecznie interesują się takimi tematami, jak medytacja, wegetarianizm, mind fullness itd. Można go oglądać na przykład dla ładnego aktora. Chociaż dla mnie się on nie podoba taki czarny piękniś kompletnie nie w moim typie 😜


Sokrates daje Danowi lekcję Mind Fullness poprzez wrzucenie go do wody. Och jak często mam ochotę to zrobić wielu osobom....
PS. Jak dotrwałeś do końca to napisz komentarz. Nie mam zamiaru reklamować bloga nigdzie, ale chciałabym łatwiej docierać do ludzi, którzy właśnie takich treści szukają. Dzięki komentarzom Google uznaje wpis za bardziej wartościowy i poleca go w wynikach wyszukiwania. Ściskam i pozdrawiam!
Czytaj dalej »

sobota, 5 października 2019

Małe podsumowanie po 5 miesiącach mieszkania w Norwegii


Minęło 5 miesięcy mojego mieszkania w Norwegii, czas na małe podsumowanie.
Ogólnie nadal jestem zauroczona, wszystko mnie cieszy. Mimo, że większość Polaków, jakich spotykam na swojej drodze mówi mi, że to tylko tak na początku, że później będę miała dość. Oczywiście mówią tak, a sami nadal mieszkają ;) Ech Polacy, uwielbiacie narzekać i wynajdywać złe strony w każdej sytuacji. Ja natomiast potrafię znajdować pozytywne strony w każdej sytuacji. Na przykład jak pada deszcz to się cieszę, bo wiem, że dzięki niemu przyroda jest taka piękna.

Kawa
"Maksymalnie jedna kawa dziennie" - chciałabym poznać historię tej kartki znalezionej na jednym z biurek, jakie sprzątam.

Słyszałam, ze tu się pije dużo kawy. Ale to co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Kawy jest tyle ze jako wielbicielka smaku kawy ciężko mi się powstrzymać i biorę udział w tym szaleństwie. Na przykład jak ktoś jest kierowcą to może sobie kopic za niewielkie pieniądze (jakieś 300 koron, niecałe 2 godziny pracy)  kubek na stacji benzynowej i wtedy ma przez rok wielką dolewkę kawy. We wszystkich miejscach jakie miałam okazje sprzątać czyli biura banki budowy warsztaty stołówki wszędzie jest ekspres ciśnieniowy lub przelewowy, choć najczęściej oba i oba są używane. W jednym biurowcu na jednym pietrze było chyba z 5 takich dużych ekspresów do kawy i do każdego szla paczka ziaren dziennie. Oczywiście nie jest to taka kawa jak we Włoszech, czy jak w Polsce się zazwyczaj pije, jest sporo słabsza. Po sobie widzę, że nie ma takiej mocy, albo się uodporniłam. Sprzątanie biur polega głownie na wycieraniu z biurek kółek od kubków po kawie, wycieraniu z podłogi plam po kawie itd. Kółka po kubkach są wszędzie nawet w kiblu. 
W Polsce słyszałam kiedyś, pracodawca mówi, że zaleta pracy u nas jest to, ze mamy fajny ekspres do kawy, co nie? Tu by to pewnie zabrzmiało tak, jakby powiedział - hej, w tym budynku masz toaletę i możesz z niej skorzystać kiedy chcesz. Mam wrażenie ze gdyby Jezus chciał sie objawić w Norwegii to by wyglądało tak: podczas zawieruchy do biura nie dotarł  kurier z kawą, Maryja w panice biegnie do Jezusa i mówi - nie maja juz kawy. Jezus na to - czy to moja lub twoja sprawa niewiasto? Następnie każe napełnić woda ekspresy i leci z nich kawa. I wszyscy wierzą, że to zbawiciel.
Długo się zastanawiałam, do czego można porównać te ilości wypijanej kawy, żeby Polacy zrozumieli. Wyobraźcie sobie sobotni wieczór, grupa kawalerów w pubie i piwo. Tak jak tam na nikim wrażenia nie zrobi wypite 6 czy 8 piw tak tu nikogo nie zdziwi wypijanie 6 czy 8 kaw dziennie w pracy.

Maliny
Nigdy w życiu nie widziałam takiej obfitości malin jak tu. Jak w lipcu jezdziłam rowerem do pracy to po drodze mam milion krzaków obsypanych różową słodyczą tak że gałęzie się uginają.

Nigdy w życiu nie widziałam takiej obfitości malin jak tu. Jak w lipcu jeździłam rowerem do pracy to po drodze mam milion krzaków obsypanych różową słodyczą tak że gałęzie się uginają. Maliny pyszne i tak dojrzałe, ze po dotknięciu spadają do ręki. Uwielbiam maliny i w przerwie miedzy miejscami zatrzymywałam się przy jakimś dorodnym krzaku, przez może godzinę obrywam aż się najem do syta. Nikt tego nie zrywa. Ta ilość mogę porównać do nie wiem, mleczów w maju? W sumie wykalkulowałam ze jakbym przez godzinę mopowała to zapracowałabym na to żeby kupić kilka pudelek malin w sklepie, ale dla mnie to takie naturalne obrywanie owoców prosto z krzaka. A tu niby wszyscy tacy zgodni z natura a malin nikt nie obrywa. Czasem jak ktoś widzi jak ogołacam krzak z entuzjazmem żula który znalazł w popielniczce na pol wypalone szlugi to patrzą na mnie ze zdziwieniem. Czasem się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak? O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć, ze omijają krzaki przy głównych drogach, to nawet przy ścieżkach rowerowych oddalonych od dróg nikt nie zrywa malin. Chociaż ja tam się nie przejmuję tym, że rosną przy drodze. Ileż taka malina zdąży wchłonąć tych spalin w ciągu swojego krótkiego żywota? Nieważne. przynajmniej nie pryskane.

Rowery

Jazda rowerem nie jest tu tak popularna jak w Szwecji w Malmø czy nawet w Warszawie. Słyszałam, że bardzo kradną rowery. Ale za to zauważyłam, że jest mnóstwo rowerów przy śmietnikach. Bez koła, bez siodełka, lekko pordzewiałe... bardzo częsty widok. Jak już ktoś jeździ to przeważnie wygląda na zapaleńca, kask, specjalne ciuchy itd. W biurach, gdzie dojeżdżam jest wiele udogodnień dla rowerzystów - oczywiście zamykane na chip parkingi, ale też wszędzie praktycznie jest pomieszczenie do przebrania się z suszarnią, gdzie można wysuszyć ciuchy i buty jak się człowiek po drodze zapoci lub przemoknie. No i prysznice w pracy, super sprawa, też w większości miejsc, i faktycznie ludzie z tego korzystają. Słyszałam mit, że Norwedzy to brudasy i się rzadko myją, oficjalnie obalam ten mit - na pewno jak wszędzie zdarzają się takie osobniki, ale ja spotkałam się z czymś raczej odwrotnym.

Płyny antybakteryjne

W większości miejsc jakie sprzątałam są płyny antybakteryjne zarówno w toaletach jak tez na stołówkach. Ludzie z tego korzystają cały czas. Kolejny przykład ze życie w zgodzie z naturą nie jest takie kompletne. Przecież bakterie są dla nas zupełnie naturalne i niezbędne. Może ten płyn jest uzależniający? Pachnie jak wódka, może alkohol się wchłania przez skore i działa :-) użyłam kilka razy, masakrycznie wysusza, wiec biznes się kreci, najpierw płyn później kremy do rąk... 

Uśmiech i życzliwość

Ludzie w sklepach, na ulicy są mili, uśmiechnięci i życzliwi. Jak przychodzę do pracy to witają się z uśmiechem. Jak ktoś cie szturchnie na ulicy to raczej przeprosi i się uśmiechnie, niż powie "jak leziesz". Ostatnio nad woda pogadałam chwile z sympatyczna panią. Powiedziała ze ich naród jest zadowolony i szczęśliwy, ze maja fajny kraj, godne życie, dobre zarobki, dlatego są mili.i życzliwi. O tym, ze jestem wdzięczna, ze mam szansę żyć w tym pięknym kraju. Zarabiać fajne pieniądze i czuć się dobrze. Ze podoba mi się oprócz natury i zarobków tez uśmiech i życzliwość innych ludzi. Powiedziała, ze moja praca jest bardzo ważna i potrzebna. Jak każdy Norweg z którym miałam okazje rozmawiać powiedziała ze jestem flink i norsk, czyli ze bardzo dobrze gadam po norwesku jak na kilka miesięcy. Nie wiem, co oni maja z tym flink.ale niech będzie. 

Centra handlowe
Ogólnie są dużo mniejsze niż w Warszawie, jest mało znanych u nas sieciówek. Co mnie zdziwiła ze toalety w galeriach są płatne i to aż 10 koron. A druga rzecz która mnie zdziwiła ze w jednej malej galerii handlowej jest dwa markety ogólnospożywcze, bo u nas zazwyczaj jest jeden. Nie wpływa to niestety na to, bezy była jakaś ostra konkurencja cenowa miedzy nimi. No i super sprawa każdy sklep ma obok szyldu z nazwą sklepu równie dużą jak nazwa informację o godzinach otwarcia a w nawiasie godziny otwarcia w niedzielę.
Czytaj dalej »

niedziela, 15 września 2019

Jak wygląda w Norwegii recykling plastikowych butelek i aluminiowych puszek

Jedna z rzeczy które uwielbiam w Norwegii to recykling. Ta sprawa tu podobnie jak w innych zachodnich  krajach jest genialnie rozwiązana. Większość plastikowych butelek i amelinowych puszek ma kaucję w wysokości 1, 2 lub 3 korony - kaucję możesz w bardzo łatwy sposób odzyskać wrzucając opakowania do specjalnych automatów. Automaty znajdują się w każdym sklepie, gdzie możesz kupić te napoje.


 Idziesz do byle jakiego sklepu typu Rema 1000 czy Extra, podchodzisz do automatu i wrzucasz tam opakowania - maszyna uruchamia się po włożeniu pierwszej puszki.


Po skończeniu wrzucania naciskasz jeden guzik i wychodzi kwit. Następnie robisz w sklepie zakupy, dajesz w kasie kwit z maszyny i kasjer odlicza od rachunku odpowiednią kwotę. Cały proces jest banalnie prosty, łatwo dostępny i perfekcyjnie zorganizowany. Efekt jest taki, że wchodząc do sklepu z torbą na przykład 30 butelek możesz wyjść tak jak ja ostatnio z kilem jabłek, kilem pomarańczy i ananasem. Fajny układ, co? Pozostałe efekty: w miejscach, gdzie ludzie lubią się relaksować z piwkiem czy wypić napój z plastiku często stawiają te opakowania obok koszów. Dzięki temu osoby potrzebujące mogą sobie to z łatwością zebrać i bez problemu wymienić na zakupy w sklepie. Jak gdzieś przy drodze rano leży jakaś puszka czy butelka to wieczorem już nie leży - na 100% ktoś ją zabierze. Nie ma sytuacji, że przy drodze będzie jakaś wyblakła puszka. Nie zdąży, zanim ktoś ją spienięży. Powiedzmy, że najtańszy chleb kosztuje 8 koron - gdy nie masz na chleb, wystarczy że przejdziesz się po mieście i znajdziesz 4 butelki po coli i już masz na chleb.
Z tego co gdzieś czytałam, procent nieodzyskanych opakowań w tym systemie jest jednocyfrowy - czyli ponad 90 procent opakowań trafia do recyklingu. Z tego, co widziałam, niektórzy wykorzystują te butelki do noszenia w nich kranówki. Zawsze lepsze to, niż kupowanie butelkowanej wody, jednak osobiście nie polecam - przerzuciłam się na picie kranówy albo ze szklanej butelki albo w lato z metalowej butelki termicznej, dzięki czemu nawet w najgorszy upał mam chłodną wodę. Nie pijcie z plastiku, ale to temat na osobny wpis.
Także Polsko, ucz się od zachodu recyklingu! Jak przyjechałam do Polski i zobaczyłam rowy pełne śmieci, kosze, z których wysypują się puszki i butelki to serce się kraje. System jest wymyślony i działa, wystarczy go tylko wprowadzić. Trzymam kciuki, żeby Polsce też się to udało.
Czytaj dalej »

niedziela, 8 września 2019

Czym jest dla mnie pozytywne myślenie?

Jedną z rzeczy, które bardzo chciałam robić w Norwegii to noclegi na łonie natury. Ze względu na to, że robię to zazwyczaj spontanicznie do tej pory wszystkie wypady były samotne.

27 lipca - zapowiada się ciepła noc z soboty na niedzielę, więc pakuję do plecaka śpiwór, ręcznik i wodę, na rower i w górę. Zostawiam rower u podnóża góry i dalej idę pieszo.

W pewnym momencie odwracam się za siebie i podziwiam widok, jaki ukazał się moim oczom. W oczach pojawiają się łzy - zachwytu. Jestem tu już tyle tygodni a na Ulriken wchodzę już któryś raz, a jednak widoki nadal mi nie zpowszedniały.

Krajobraz rozświetlonego Bergen z zachodem słońca w tle zapiera dech w piersiach i powoduje opad szczęki. I to dosłownie, kto był ze mną w Norwegii, w Bieszczadach albo na Suwalszczyźnie ten widział, jak się zatykam, stoję z otwartą gębą i się gapię :) Idąc kolejny raz boso kamiennymi schodkami wypadł mi telefon - tym razem upadek okazał się zgubny dla wyświetlacza. Miałam nadzieję, że to może poszła tylko szybka ochronna, ale pod nią wyświetlacz strzaskany zupełnie..
Pierwsza myśl, jaka mi się pojawiła - jeeee wreszcie mam dobry powód żeby zmienić telefon na nowy!

Jak dobrze, że to się stało teraz, jak jestem po wypłacie i kupno nowego nie będzie dla mnie obciążeniem. Uświadomiłam sobie, że pozytywne myślenie działa u mnie całkiem nieźle, bo kiedyś pewnie bym się przejęła i smuciła zaistniałą sytuacją.


Mój nowy telefon jest taki jak ja - wytrzymały, wystarcza mu energii na długo, niezawodny, uniwersalny i robi genialne zdjęcia. Pięknie wygląda. Niestraszne mu deszcz i upadki.
Mój niezawodny namiot - mieści się w plecaku, chroni przed deszczem, błyskawicznie się składa i rozkłada, w skrajnych przypadkach jest wewnątrz plus 50 stopni

Podczas, gdy ludzie wchodzą na górę poubierani od stóp do głów w szczelne nieprzepuszczające deszczu ubrania, ja idę boso, w t-shircie i babmbusowych pantalonach, zachwycam się wiatrem, który smaga moje ciało chłodnymi kroplami deszczu i czuję, że żyję.

Dodaj napis


Czyż dla takich widoków nie warto nocować w górach, spać 3 godziny pod chmurką lub w namiocie?

Pogoda w Bergen zmienna jak mój humor w zależności, czy jestem głodna czy najedzona, słońce później deszcz, to i tęczę często można spotkać.

To uczucie, gdy idziesz w góry boso i bez kurtki, podczas gdy chłodny wiatr z deszczem smaga okrutnie i wszyscy po drodze pytają, czy wszystko ze mną ok.




Moczenie stóp w lodowatym górskim strumieniu działa pobudzająco jak kawa o poranku

Efekt, który uwielbiam - jedwabista woda. Dawniej musiałam mieć ze sobą statyw i aparat, ustawić go w try manualny i po kilku próbach z różnym czasem naświetlania wychodziły mi takie zdjęcia.
 Podobnie miałam, jak utopiłam mój ukochany kompakt soniacza. Zafascynowana pięknymi muszelkami chodząc po brzegu nie zauważyłam, jak aparat zaliczył kąpiel w słonej wodzie. Ten, którymi zrobiłam większość zdjęć na blogu. Niestety, słona woda okazała się być zabójcza. Podziękowałam aparatowi za to, że dzielnie służył mi dwa lata i już zaczęłam się zastanawiać, jaki następny aparat kupić. Od dłuższego czasu wiedziałam, jakiej firmy aparat chcę kupić i dlaczego, jednak utopienie aparatu zmieniło postać rzeczy - jeśli nowy aparat ma być moim jedynym aparatem to musi być tego samego rozmiaru, co stary, żebym mogła go zawsze mieć przy sobie. Wybór był prosty - kupiłam następcę czyli RX100M6. Teraz mam super zestaw fotograficzny kieszonkowy - telefon plus aparat.


Teraz taki efekt mogę otrzymać opierając telefon o byle kamulec, ustawiając w nim tryb "jedwabista woda" i naciskając spust migawki. Wychodzi od razu. Jeśli ktoś mnie zapyta, jaki aparat fotograficzny kupić - Huawei P20. Pod niektórymi względami lepszy niż mój nowy kompakt.


Pamiętam, jak podobnie myślałam, jak zakosili mi rower spod pracy. Pewnie komuś był potrzebny, a dla mnie to nie jest jakieś mocne obciążenie. Do rzeczy człowiek się przyzwyczaja tak samo jak do ludzi czy do zwierząt - rzeczy stają się częścią naszego świata. Ale to tylko rzeczy, przychodzą i odchodzą i nie ma co rozpaczać nad stratą jakiejś rzeczy. Wszystko dzieje się po coś. Ostatnio czytałam fajne zdanie - jak coś dzieje się nie po twojej myśli, to znaczy, że idzie po myśli Boga i czeka cię coś lepszego, niż się spodziewasz. Dlatego bardzo zachęcam do przyjmowania wszystkiego, co zsyła nam los z uśmiechem, gdyż jest to z pewnością najlepsza sytuacja, jaka może nas w tej chwili spotkać.
Pamiętam, jak kiedyś dostałam książkę "Polyanna" - książka dla małych dziewczynek, ale bardzo mi utkwiła. Nie pamiętam treści, ale pamiętam główny przekaz - że w każdej sytuacji, jaka nas spotyka możemy znaleźć pozytywne strony. Jeśli będziemy się skupiać głownie na pozytywach to nasze życie będzie weselsze i szczęśliwsze.
Czytaj dalej »

Jak poszłam w ślady idolki z dzieciństwa

No, kto może się pochwalić tym, że robi karierę zawodową idąc w ślady idolki z dzieciństwa?
W pracy miałam okazję zdobyć doświadczenie w bardzo różnych miejscach. Sprzątałam plac budowy, świeżo wyremontowany hotel, biura, banki, stołówki. W firmach sprzątających się całkiem nieźle zarabia, to niewątpliwie plus. Ale nie tylko to - muszę przyznać szczerze, że naprawdę polubiłam taką pracę. Wiem, że osoby, które mnie znają będą w szoku - bo od dziecka nie słynęłam z trzymania porządku. Zawsze byłam straszną bałaganiarą, przez co dostawałam regularny opieprz najpierw od rodziców i sióstr, później od pracodawców, od współlokatorów, od chłopaka. No nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Lubiłam, jak jest porządek, nawet lubiłam sprzątać raz na jakiś czas, ale przeważnie znajdywały się ważniejsze rzeczy do zrobienia, i bałagan się kumulował. Z pewnością dużą winę ponosił mój zwyczaj gromadzenia gratów i przydasiów, na które nie było miejsca. Frustrowało mnie to, że w tym swoim bałaganie często nie mogłam znaleźć niezbędnych rzeczy, jak klucze czy telefon przed wyjściem z domu.
 
Przebrana w firmowy kombinezon i gotowa do pracy

Teraz wiem, że po prostu nikt mnie nie nauczył sprzątać. Moja mama też gromadziła graty i wolała robić inne rzeczy, niż pedantyczne pucowanie chałupy. Przed wyjazdem przeczytałam jakąs japońską książkę o sprzątaniu i wyrzucaniu zbędnych rzeczy, ale też mi nie pomogła. Dopiero tutaj się nauczyłam sprzątania, a jak to oswoiłam, to i polubiłam. Przede wszystkim nauczyłam się, jak to robić szybko i sprawnie, co jak i czym. Ale odkryłam też cały sekret, jak mieć porządek i czystość dookoła siebie bez wysiłku - polega na tym, że trzeba to robić regularnie. Jak się sprząta często, to nie ma tego dużo i można to zrobić błyskawicznie. Jak czasem wchodzę do niektórych miejsc, to z pozoru wyglądają, jak świeżo posprzątane, a ja mam tam sprzątać. Najpierw jak to zobaczyłam, to się zastanawiałam swoim jeszcze starym trybem, po co sprzątać, jak jest w miarę czysto. Otóż po to, ze jak się regularnie przeciera i odkurza, to się nie kumuluje syf. Jest to też bardziej ekologiczne, bo do posprzątania większości rzeczy wystarczy ścierka z mikrofibry czy mop i sama woda. Odkryłam to przypadkowo - po prostu pierwsze szkolenia miałam od obcokrajowców, z którymi nie mogłam się dogadać, które płyny do czego służą. Dlatego na wszelki wypadek najpierw próbowałam samą wodą - serio, przy dobrej jakości mopie wystarczy. Protip profesjonalisty - najlepiej jest mieć dużo tych ścierek i mopów, często zmieniać i prać w automacie. Zamiast płukać mopa - do kosza i nowy. Resztę zrobi za nas pralka. Przeczytałam gdzieś, że sprzataczki często mają problemy z ukladem oddechowym właśnie przez to, że wdychają chemię z tych różnych płynów - no cóż, w Polsce przez twardą wodę wszystko bardziej załazi i częściej płyn jest niezbędny, ale zachęcam do próbowania bez. Odkryłam też, że często pranie w samej wodzie ciuchów też daje radę.  Nauczyłam się też, na czym polega odkładanie rzeczy na miejsce. Wcześniej mój powrót z pracy polegał na tym, że rzucałam kutrkę, plecak i inne rzeczy na łożko, a jak kłądłam się spać zrzucałam te rzeczy z łóżka i robił się bałagan, nic nie mogłam znaleźć. Nie chodzi o to, że odkłada się skarpetki do szuflady, ciuchy na krzesło a koszmetyki do jakiegoś pudła. Chodzi o to, że każda konkretna para skarpetek powinna mieć swoją przegródkę, każda bluzka swój wieszak, każda szminka swoją przegródeczkę w organizerze. I wtedy człowiek się rozbiera i od razu odwiesza rzeczy na swoje wieszaki w szafie i nie robi się bałagan. Drugi protip że nic nie może mieć miejca na wierzchu czy na podlodze. Wtedy raz w tygodniu wystarczy przetrzeć podłogę i meble i jest czysto cały czas. Oczywiście aby to osiągnąć, trzeba się pozbyć rzeczy zbędnych. Ale na pewno warto.

Tak mam ochotę zrobić jak wstaję o 4 żeby na 6 zacząć pracę
Czytaj dalej »

sobota, 31 sierpnia 2019

Życie jest zbyt krótkie by chodzić w niewygodnych butach

Swoje ostatnie urodziny swietowalam w Mediolanie, stolicy mody. Przechadzając się pomiędzy butikami znanych projektantów (jakby powiedział Ferdek Kiepski kreatur mody) zauważyłam manekina w sukience i adidasach... Także ja sobie sama tego nie wymyśliłam, to moda prosto ze stolicy mody. I bardzo bym chciała, żeby ta moda się rozpowszechniła. I będę robić wszystko, żeby ten akurat trend propagować.
Żeby było jasne, nie mówię, że według mnie jest to jeden jedyny właściwy trend. Znam osoby, które uwielbiają chodzić w obcasach i nawet twierdzą, że im tak wygodnie. Ze to jest ich styl i właśnie tak czują się sobą. No i świetnie. Najważniejsze żeby właśnie być sobą. Ale chciałabym trafić do osób, które tak jak ja wcześniej bały się być sobą, bo dały sobie wmówić, jak powinny wyglądać. Piękno to nie są ubrania, jakie nosimy na sobie, to nie jest makijaż jaki sobie namalujemy, to nie są pofarbowane, podkręcanie czy wyprostowane i polakierowane włosy, to nie doklejone paznokcie, wytatuowane brwi i doczepione rzęsy. Piękno to jest to, co mamy w sobie, jakim jesteśmy człowiekiem. Piękno to uśmiech, dobroć, szczerość. Radosna uśmiechnięta twarz to najlepszy makijaż na świecie - osoba zadowolona i wesoła będzie uznawana za piękną, nawet jeśli jej twarz czy cialo nie będzie się wpisywać w najnowsze trendy. A ciężko jest być zadowolonym i radosnym jak na pięcie rośnie bolesny bąbel.
Przez wygląd możemy wyrażać siebie albo się przebierać. Zakładać maski i udawać kogoś, kim nie jesteśmy, może kim chcielibyśmy być, albo kogoś, kogo myślimy że inni od nas oczekują.
Kiedyś namiętnie oglądałam programy w telewizji, które wmawialy, że można uzyskać pewność siebie poprzez założenie jakiś ciuchów, makijaż i fryzurę, schudniecie i operacje plastyczne. I wtedy inni ludzie oceniali wygląd i niby wzrastała samoocena. Jesli samopoczucie ci się poprawia przez to, że ktoś cię skomplementował, to równie dobrze może Ci spaść, jak ktoś cię skrytykuje.
To jakieś nieporozumienie. Samoocena to jest to co ja sama o sobie myślę, a to co inni o mnie myślą to cudzoocena.
A jak wiadomo wszystkim się nie dogodzi nigdy, więc nie ma sensu próbować. Niech każdy sobie wygląda jak chce. Tak jak się czuje dobrze sam ze sobą.
Co z tego, że jak się przebierzesz w piękne rzeczy to dostaniesz dużo komplementów, jeśli nie będziesz sobą? To kto dostaje komplementy, ty, czy nieistniejaca sztucznie wykreowana na potrzebę chwili postać? Ja sama na swoim przykładzie się przekonałam, że jak po prostu jestem sobą, nie udaję kogoś innego, nie przebieram się, to po pierwsze ja się czuję dobrze, a po drugie inni czują się dobrze w moim towarzystwie. I chciałabym właśnie to promować.

Naszły mnie takie rozkminy, bo miałam ostatnio dwa wesela. Ogólnie liczba wesel na jakich byłam w życiu jest trzycyfrowa ale już dawno straciłam rachubę. I są pewne stałe elementy na każdym, ale to dosłownie każdym weselu. Mianowicie: rudy się żeni, jesteś szalona, a teraz idziemy na jednego, i ale mnie bolą nogi, nie dam rady już tańczyć.
I serce mi się raduje jak widzę panny młode, które postanawiają olać obcasy, zakładają trampki i szaleją na parkiecie do rana. Nie tylko panny młode oczywiście ale i gości. I panny młode nie narzekają, że ich bolą nogi, nie siedzą przy stole że skwaszona miną, tylko rozkręcają imprezę, a zgromadzonym wokół nich ludziom udziela się nastrój i jest super.
Żyjemy w cudownych czasach, kiedy mamy ogromny wybór ciuchów, butów itd. I serio można dobrać rzeczy ładne i wygodne jednocześnie. Także po co sobie utrudniać życie? Chodźmy wygodnie, bądźmy szczęśliwi i tańczmy jak najwiecej, bo taniec jest super.
Czytaj dalej »

Urlop w Polsce

Pierwsze wrażenie po zobaczenia ojczystego kraju z samolotu, jakie mi się nasunelo - jak tu płasko! Już się odzwyczailam od takiego ukształtowania terenu. W Warszawie przywitała mnie upalna pogoda i kochani znajomi. Na widok cen hotdogow na stacji benzynowej (oczywiście wege) i ich cen oczy zaswiecily mi się jak znicze i wszamałam od razu dwa. Humor mi odpisywał bo przede mną była perspektywa spotkania dawno nie widzianych znajomych, dwa tygodnie laby i sporo zaplanowanych wrażeń. Oczywiście w najśmielszych marzeniach nie myślałam że potoczy się aż tak fajnie ;-) nie popsuł mi humoru nawet pośpiech Warszawy w godzinach, gdy wszyscy wyruszają na urlop, od którego też już zdążyłam się odzwyczaic. Droga do Suwałk zleciała mi szybko dzięki miłym rozmowom. Na drugi dzień pierwsza zaplanowana impreza - wesele koleżanki. Po przebudzeniu zapytałam wujka googla czy gdzieś w okolicy można się orzezwic na świeżym powietrzu - wujek pokazał, że niejaki zalew jest niedaleko. Spakowalam kostium i ręcznik i w drogę. W taki upał tylko to może pomóc.

Po drodze trafiłam na coś, od czego również zdążyłam się odzwyczaic zupełnie w Norwegii a za czym bardzo tęsknię - polski bazar, gdzie można kupić wszystko - owoce, warzywa, pieczywo, ciuchy. Borówki, nektarynki jabłka wesoło krzyczały że skrzynek - weź mnie!

W Norwegii pięknie ułożone owoce i warzywa w sterylnych sklepach mogą co najwyżej szeptac - pozwól sobie na odrobinę luksusu jeśli cię stać. Borówki, miód z Podlasia i jagodzianki home made i nad Zalew.

zaczęłam rozumieć memy o Podlasiu

Widoczność w Zielonej wodzie na mniej niż pół metra, ale ratownik twierdzi, że można skakać więc zaryzykowalam. 
Jak zobaczył mój styl skakania na główkę, którego uczę się od niecalego miesiąca udzielił mi kilku cennych wskazówek - miło z jego strony. Po porannym relaksie czas na wesele. Ciesze się że mogłam uczestniczyć w takim super weselu, muszę przyznać, że dawno się tak świetnie nie bawiłam. Mimo, że na początku strasznie mi się nie chciało jechać. Perspektywa proszenia o wolne w pracy, która dopiero dostałam, oraz całej tej wyprawy wydawała się nieco przerażająca, ale no cóż - nawet nie dopuszczalam możliwości, że zawiodę moje koleżanki. Fajne było to, że mimo, że na weselu prawie nikogo nie znałam, czułam się jak wśród swoich. Mimo bardzo eleganckiego hotelu atmosfera była mega luźna i rodzinna.



wznoszę toast lechem free
Specjalnie dla mnie było wege menu, które było wyśmienite! Te gołąbki i to leczo będą mi się śnić po nocach... No i oczywiście nie mogło zabraknąć sękacza, którego zjadłam takie ilości, że
wystarczyło mi do następnego wesela za tydzień. W niedzielę po weselu odpoczywałam nad super czystym jeziorem w Szelmencie.
Muszę przyznać, że Suwalszczyzna urzekła mnie pod każdym względem - zarówno przyrody, jak ludzi, których spotkałam.


Poniedziałek spędziliśmy aktywnie w parku linowym a następnie pływając na wodnym rowerku że zjeżdżalnią. Takie rozrywki to ja lubię - park linowy to super okazja żeby po raz kolejny przełamać granice strachu. A jak minie adrenalina czas na endorfiny, dlatego mamy taki dobry humor po ekstremalnych przygodach.

W międzyczasie zjedliśmy pyszny obiadek - lokalny specjał soczewiaki. Jak ktoś będzie miał okazję to serdecznie polecam.

Kolejna stacja w drodze na moim urlopie to Otwock. Po raz kolejny odwiedziłam ruinę Zofiówki - jak ktoś będzie miał okazję, to polecam. Miejsce, które zaczęło żyć własnym życiem - można poczytać graffiti na ścianach i poznać młodzież :) 
Spędzam ostatnie dni z moją lustrzanką

Po drodze do Zofiówki można podziwiać zabytkowe Świdermajery.
Później trzeba było odwiedzić znajomych i rodzinkę w Warszawie i w piątek ruszyć znowu na Suwałki na kolejne wesele. Tym razem dla odmiany wesele w autentycznej stodole - klimat niesamowity, wesele jak z marzeń.
Do tego pogoda dopisywała, nie za zimno nie za ciepło :) wybawiłam się niesamowicie zawarłam kilka ciekawych nowych znajomości, i bardzo mi było szkoda opuszczać Suwalszczyznę, ale miałam kolejne plany. Tym razem spotkanie z morsami z Warszawy i wyprawa na nocny spływ kajakowy oraz spanie w namiotach. Nocny spływ był z dodatkowymi wrażeniami, bo spłynęliśmy w nie tą odnogę i odłączyliśmy się od grupy, a do tego mieliśmy ze sobą jeden telefon rozładowany, i kompletnie nie znaliśmy okolicy. Oczywiście w końcu dopłynęliśmy i w przeciwieństwie do innych uczestników nawet nie mając za dużo wody w kajaku :D Biorąc pod uwagę, że po weselu jeszcze nie bardzo zdążyłam odpocząć, zasnęłam błyskawicznie, mimo, że nie miałam nawet karimaty.
W Warszawie czekało mnie jeszcze kilka spraw do załatwienia. Postanowiłam pozbyć się mojej lustrzanki Canona z prostego powodu - fotografia okolicznościowa kompletnie  przestała mnie kręcić, a chodzenie z tym, delikatnie mówiąc dużym i ciężkim sprzętem gdziekolwiek było dla mnie uciążliwe. I tak korzystałam głównie z kompaktu. Sprzedałam sprzęt i cieszę się, że poszedł w dobre znajome ręce.



Niestety nie udało mi się odwiedzić wszystkich, których bym chciała i z każdym spędzić tyle czasu, ile bym chciała... Ostatnie dni pobytu w Polsce spędziłam... ponownie na Suwalszczyźnie. Okolica mnie urzekła totalnie. Opad szczęki na widok pięknej okolicy Wigier był porównywalny do tego, jaki miałam w Tromso. A to oznacza tylko jedno - na pewno tam wrócę.

Ściskam mocno, dziękuję, że czytacie, kto dotrwał do końca pisze komentarz. Bużka paaaa
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia