sobota, 31 sierpnia 2019

Życie jest zbyt krótkie by chodzić w niewygodnych butach

Swoje ostatnie urodziny swietowalam w Mediolanie, stolicy mody. Przechadzając się pomiędzy butikami znanych projektantów (jakby powiedział Ferdek Kiepski kreatur mody) zauważyłam manekina w sukience i adidasach... Także ja sobie sama tego nie wymyśliłam, to moda prosto ze stolicy mody. I bardzo bym chciała, żeby ta moda się rozpowszechniła. I będę robić wszystko, żeby ten akurat trend propagować.
Żeby było jasne, nie mówię, że według mnie jest to jeden jedyny właściwy trend. Znam osoby, które uwielbiają chodzić w obcasach i nawet twierdzą, że im tak wygodnie. Ze to jest ich styl i właśnie tak czują się sobą. No i świetnie. Najważniejsze żeby właśnie być sobą. Ale chciałabym trafić do osób, które tak jak ja wcześniej bały się być sobą, bo dały sobie wmówić, jak powinny wyglądać. Piękno to nie są ubrania, jakie nosimy na sobie, to nie jest makijaż jaki sobie namalujemy, to nie są pofarbowane, podkręcanie czy wyprostowane i polakierowane włosy, to nie doklejone paznokcie, wytatuowane brwi i doczepione rzęsy. Piękno to jest to, co mamy w sobie, jakim jesteśmy człowiekiem. Piękno to uśmiech, dobroć, szczerość. Radosna uśmiechnięta twarz to najlepszy makijaż na świecie - osoba zadowolona i wesoła będzie uznawana za piękną, nawet jeśli jej twarz czy cialo nie będzie się wpisywać w najnowsze trendy. A ciężko jest być zadowolonym i radosnym jak na pięcie rośnie bolesny bąbel.
Przez wygląd możemy wyrażać siebie albo się przebierać. Zakładać maski i udawać kogoś, kim nie jesteśmy, może kim chcielibyśmy być, albo kogoś, kogo myślimy że inni od nas oczekują.
Kiedyś namiętnie oglądałam programy w telewizji, które wmawialy, że można uzyskać pewność siebie poprzez założenie jakiś ciuchów, makijaż i fryzurę, schudniecie i operacje plastyczne. I wtedy inni ludzie oceniali wygląd i niby wzrastała samoocena. Jesli samopoczucie ci się poprawia przez to, że ktoś cię skomplementował, to równie dobrze może Ci spaść, jak ktoś cię skrytykuje.
To jakieś nieporozumienie. Samoocena to jest to co ja sama o sobie myślę, a to co inni o mnie myślą to cudzoocena.
A jak wiadomo wszystkim się nie dogodzi nigdy, więc nie ma sensu próbować. Niech każdy sobie wygląda jak chce. Tak jak się czuje dobrze sam ze sobą.
Co z tego, że jak się przebierzesz w piękne rzeczy to dostaniesz dużo komplementów, jeśli nie będziesz sobą? To kto dostaje komplementy, ty, czy nieistniejaca sztucznie wykreowana na potrzebę chwili postać? Ja sama na swoim przykładzie się przekonałam, że jak po prostu jestem sobą, nie udaję kogoś innego, nie przebieram się, to po pierwsze ja się czuję dobrze, a po drugie inni czują się dobrze w moim towarzystwie. I chciałabym właśnie to promować.

Naszły mnie takie rozkminy, bo miałam ostatnio dwa wesela. Ogólnie liczba wesel na jakich byłam w życiu jest trzycyfrowa ale już dawno straciłam rachubę. I są pewne stałe elementy na każdym, ale to dosłownie każdym weselu. Mianowicie: rudy się żeni, jesteś szalona, a teraz idziemy na jednego, i ale mnie bolą nogi, nie dam rady już tańczyć.
I serce mi się raduje jak widzę panny młode, które postanawiają olać obcasy, zakładają trampki i szaleją na parkiecie do rana. Nie tylko panny młode oczywiście ale i gości. I panny młode nie narzekają, że ich bolą nogi, nie siedzą przy stole że skwaszona miną, tylko rozkręcają imprezę, a zgromadzonym wokół nich ludziom udziela się nastrój i jest super.
Żyjemy w cudownych czasach, kiedy mamy ogromny wybór ciuchów, butów itd. I serio można dobrać rzeczy ładne i wygodne jednocześnie. Także po co sobie utrudniać życie? Chodźmy wygodnie, bądźmy szczęśliwi i tańczmy jak najwiecej, bo taniec jest super.
Czytaj dalej »

Urlop w Polsce

Pierwsze wrażenie po zobaczenia ojczystego kraju z samolotu, jakie mi się nasunelo - jak tu płasko! Już się odzwyczailam od takiego ukształtowania terenu. W Warszawie przywitała mnie upalna pogoda i kochani znajomi. Na widok cen hotdogow na stacji benzynowej (oczywiście wege) i ich cen oczy zaswiecily mi się jak znicze i wszamałam od razu dwa. Humor mi odpisywał bo przede mną była perspektywa spotkania dawno nie widzianych znajomych, dwa tygodnie laby i sporo zaplanowanych wrażeń. Oczywiście w najśmielszych marzeniach nie myślałam że potoczy się aż tak fajnie ;-) nie popsuł mi humoru nawet pośpiech Warszawy w godzinach, gdy wszyscy wyruszają na urlop, od którego też już zdążyłam się odzwyczaic. Droga do Suwałk zleciała mi szybko dzięki miłym rozmowom. Na drugi dzień pierwsza zaplanowana impreza - wesele koleżanki. Po przebudzeniu zapytałam wujka googla czy gdzieś w okolicy można się orzezwic na świeżym powietrzu - wujek pokazał, że niejaki zalew jest niedaleko. Spakowalam kostium i ręcznik i w drogę. W taki upał tylko to może pomóc.

Po drodze trafiłam na coś, od czego również zdążyłam się odzwyczaic zupełnie w Norwegii a za czym bardzo tęsknię - polski bazar, gdzie można kupić wszystko - owoce, warzywa, pieczywo, ciuchy. Borówki, nektarynki jabłka wesoło krzyczały że skrzynek - weź mnie!

W Norwegii pięknie ułożone owoce i warzywa w sterylnych sklepach mogą co najwyżej szeptac - pozwól sobie na odrobinę luksusu jeśli cię stać. Borówki, miód z Podlasia i jagodzianki home made i nad Zalew.

zaczęłam rozumieć memy o Podlasiu

Widoczność w Zielonej wodzie na mniej niż pół metra, ale ratownik twierdzi, że można skakać więc zaryzykowalam. 
Jak zobaczył mój styl skakania na główkę, którego uczę się od niecalego miesiąca udzielił mi kilku cennych wskazówek - miło z jego strony. Po porannym relaksie czas na wesele. Ciesze się że mogłam uczestniczyć w takim super weselu, muszę przyznać, że dawno się tak świetnie nie bawiłam. Mimo, że na początku strasznie mi się nie chciało jechać. Perspektywa proszenia o wolne w pracy, która dopiero dostałam, oraz całej tej wyprawy wydawała się nieco przerażająca, ale no cóż - nawet nie dopuszczalam możliwości, że zawiodę moje koleżanki. Fajne było to, że mimo, że na weselu prawie nikogo nie znałam, czułam się jak wśród swoich. Mimo bardzo eleganckiego hotelu atmosfera była mega luźna i rodzinna.



wznoszę toast lechem free
Specjalnie dla mnie było wege menu, które było wyśmienite! Te gołąbki i to leczo będą mi się śnić po nocach... No i oczywiście nie mogło zabraknąć sękacza, którego zjadłam takie ilości, że
wystarczyło mi do następnego wesela za tydzień. W niedzielę po weselu odpoczywałam nad super czystym jeziorem w Szelmencie.
Muszę przyznać, że Suwalszczyzna urzekła mnie pod każdym względem - zarówno przyrody, jak ludzi, których spotkałam.


Poniedziałek spędziliśmy aktywnie w parku linowym a następnie pływając na wodnym rowerku że zjeżdżalnią. Takie rozrywki to ja lubię - park linowy to super okazja żeby po raz kolejny przełamać granice strachu. A jak minie adrenalina czas na endorfiny, dlatego mamy taki dobry humor po ekstremalnych przygodach.

W międzyczasie zjedliśmy pyszny obiadek - lokalny specjał soczewiaki. Jak ktoś będzie miał okazję to serdecznie polecam.

Kolejna stacja w drodze na moim urlopie to Otwock. Po raz kolejny odwiedziłam ruinę Zofiówki - jak ktoś będzie miał okazję, to polecam. Miejsce, które zaczęło żyć własnym życiem - można poczytać graffiti na ścianach i poznać młodzież :) 
Spędzam ostatnie dni z moją lustrzanką

Po drodze do Zofiówki można podziwiać zabytkowe Świdermajery.
Później trzeba było odwiedzić znajomych i rodzinkę w Warszawie i w piątek ruszyć znowu na Suwałki na kolejne wesele. Tym razem dla odmiany wesele w autentycznej stodole - klimat niesamowity, wesele jak z marzeń.
Do tego pogoda dopisywała, nie za zimno nie za ciepło :) wybawiłam się niesamowicie zawarłam kilka ciekawych nowych znajomości, i bardzo mi było szkoda opuszczać Suwalszczyznę, ale miałam kolejne plany. Tym razem spotkanie z morsami z Warszawy i wyprawa na nocny spływ kajakowy oraz spanie w namiotach. Nocny spływ był z dodatkowymi wrażeniami, bo spłynęliśmy w nie tą odnogę i odłączyliśmy się od grupy, a do tego mieliśmy ze sobą jeden telefon rozładowany, i kompletnie nie znaliśmy okolicy. Oczywiście w końcu dopłynęliśmy i w przeciwieństwie do innych uczestników nawet nie mając za dużo wody w kajaku :D Biorąc pod uwagę, że po weselu jeszcze nie bardzo zdążyłam odpocząć, zasnęłam błyskawicznie, mimo, że nie miałam nawet karimaty.
W Warszawie czekało mnie jeszcze kilka spraw do załatwienia. Postanowiłam pozbyć się mojej lustrzanki Canona z prostego powodu - fotografia okolicznościowa kompletnie  przestała mnie kręcić, a chodzenie z tym, delikatnie mówiąc dużym i ciężkim sprzętem gdziekolwiek było dla mnie uciążliwe. I tak korzystałam głównie z kompaktu. Sprzedałam sprzęt i cieszę się, że poszedł w dobre znajome ręce.



Niestety nie udało mi się odwiedzić wszystkich, których bym chciała i z każdym spędzić tyle czasu, ile bym chciała... Ostatnie dni pobytu w Polsce spędziłam... ponownie na Suwalszczyźnie. Okolica mnie urzekła totalnie. Opad szczęki na widok pięknej okolicy Wigier był porównywalny do tego, jaki miałam w Tromso. A to oznacza tylko jedno - na pewno tam wrócę.

Ściskam mocno, dziękuję, że czytacie, kto dotrwał do końca pisze komentarz. Bużka paaaa
Czytaj dalej »

sobota, 27 lipca 2019

Lipcowe wycieczki

Dziś porcja zdjęć z lipcowych wycieczek.
21 lipca w Bergen był jakiś zlot żaglowców, nie moje klimaty, ale Bryggen wyglądało trochę inaczej, więc porobiłam trochę zdjęć. Powyższe zdjęcie z aparatu obrobione na telefonie aplikacją Snapseed - bezpłatna aplikacja, banalna obsługa, zapewniam, że każdy kto ogarnia androida sobie z nią poradzi, a efekty - jak widać.
Polski akcent w Bergen

Z rana deszcz, później słońce - takie życie w Bergen


Jako że statki mało mnie interesują resztę niedzieli spędziliśmy tak jak tygrysy lubią najbardziej, czyli w górach

Po drodze deszcz i mgła, im wyżej tym bardziej.
Przepiękne kropelki rosy i deszczu na roślinach
Na szczycie widoczność na kilka metrów, ale ma swój klimat


Droga powrotna z Urliken była dużo ciekawsza jeśli chodzi o widoki
W knajpie na szczycie można zjeść wczorajszą drożdżówkę za odpowiednik jakoś 20 zł. Można też się napić kawy, tradycyjnie z ekspresu przelewowego w podobnej cenie. Jeśli chodzi o kawę jest wielka dolewka. Bo kawę tu się spożywa w zupełnie innych ilościach niż w Polsce.
Do przemyślenia.
Nie wiem który już raz na tej górze, ale kazde wejście jest inne. Inne przemyślenia na przykład. Tu miałam bardzo dużo przemyśleń, ale to na osobny wpis.
Po drodze na Fløyen - tu też byłam już nie wiem ile razy, a jednak każde wejście jest inne. Ulotna chwila, słońce odbijające się w szybie.
Każda chwila jest piękna, nie ma zwykłych chwil.
Na tej kozie, znudzonej byciem atrakcją turystyczną, obecność tłumu nie robi wrażenia
Deszczowe popołudnie przy pałacu króla - i filtr "dramaturgia" ze snapseeda :)
To samo miejsce co wyżej, też przy pałacu króla, tylko w słoneczny dzień. Wtedy wszyscy masowo wychodzą, leżą na trawie i jedzą lody. Każdy chce wykorzystać te nieczęste chwile na maksa.
Godzina 5.30 - moja droga do pracy. Codziennie inny widok. Codziennie inny wschód, których bym nie miała okazji oglądać, gdybym nie miała takich godzin pracy.
Drogi totalnie puste - można mknąć rowerem jak błyskawica.
Dokąd tuptasz?
Jak kogoś jarają statki to tu jest raj
A to sekret zdjęć widoczków z rozmytą wodą - aparat na statywie, długi czas naświetlania, samowyzwalacz 2 sekundy lub wyzwalanie telefonem. Statyw elastyczny ma tą zaletę, że można go ustawić niemal wszędzie a jednocześnie nie waży i nie zajmuje miejsca - dzięki czemu można go mieć zawsze przy sobie.
Tyle na dziś. Dziękuję że czytacie. Dziękuję za pozytywny odzew. Wysyłam mnóstwo miłości i pozytywnej energii w waszą stronę! Ściskam!
Czytaj dalej »

wtorek, 23 lipca 2019

Przyjacielska relacja z Bogiem

Bóg jest wszędzie
 
Dziś mocno osobiste przemyślenia na temat wiary w Boga. Moja relacja z Bogiem jest przyjacielska. Gdy ktoś pyta, czy jestem wierząca, nie wiem, co odpowiedzieć. Większość ludzi wierzących ma tak, że Boga nie widzieli, ale wierzą, ze jest. Dla mnie Bóg jest j przyjaciel, czuję jego obecność i po prostu wiem, że jest.
Polecam sobie puścić na początek T-Love - Bóg, pewnie każdy zna, ale fajna nutka.

Powiedzmy, że mamy takiego ziemskiego przyjaciela. Jest wiele kilometrów dalej, ale wiem, że jest. Rozmawiam z nim praktycznie codziennie, mam z nim dobry kontakt. Jak na przykład powiem, słuchaj, nie mam na jedzenie, przelej mi stówkę, to pewnie mi przeleje. A jeśli jest to taki best best friend to może powiedzieć, nie przeleje ci kasy, ale spakuje ci paczkę jedzenia i wyśle. Bo mnie dobrze zna i wie, co będzie dla mnie najlepsze z tego, co może dla mnie zrobić. Jak masz jakiegoś znajomego dalszego, z którym masz niezbyt dobry kontakt, którego olewasz, nie uwzględniasz w swoich planach, z którym nie masz relacji - pewnie już nie będzie tak  chętny, żeby pomóc. Nawet głupio poprosić.
Gdy powiesz "chcę coś słodkiego" do kogoś, kto cię zna.
Z Bogiem jest dokładnie tak samo. Od kiedy mam z nim bliska relację, rozmawiam z nim i słucham, co mi przekazuje - dostaje wszystko, co chcę. A raczej wszystko, co mi jest do szczęścia potrzebne. No bo przecież jeśli poproszę przyjaciela o chleb, to nie odmówi, ale jak poproszę - dej miljon dolarów, to powie spadaj na drzewo. Podstawa to wierzyć, że Bóg jest przyjacielem i chce dla nas dobrze, wie lepiej, co będzie dla nas lepsze. 
Ludzie pytają, czy wierzę w Boga, ale dla mnie to pytanie ma tyle sensu, co jakby ktoś zapytał, czy wierze w któregoś z moich przyjaciół. Myślą, że skoro nie mogą go zobaczyć, dotknąć  to znaczy że go nie ma. Czasem się czuję, jakbym spotkała człowieka z buszu i powiedziała - mam przyjaciela. Wyciągam laptopa, łączę się z wifi,  piszę na messengerze - wyślij mi paczkę jedzenia,  Przychodzi paczka jedzenia ale buszmen nie wierzy, że przyjaciel istnieje, bo nie widzi go, nie może go zobaczyć i dotknąć. Nie wierzy, że w powietrzu jest jakieś wifi, przez które można przesyłać wiadomości. Ale czy paczka nie jest dowodem na to, że on istnieje? Dla mnie dowodem na to, że Bóg istnieje jest to, że dostaję wszystko, czego potrzebuję. Ale to się dzieje dopiero od czasu, kiedy mam z nim dobrą relację. Nie zawsze tak było. Nie zawsze miałam dostęp do boskiego wifi. Czasem były zakłócenia. 

Czasem jest tak, że czegoś bardzo bardzo chcemy. Ludzie mówią, panie Boże, ja chcę, dej mnie. Dej pieniądze, dej samochód, dej wygodne i zdrowe życie, dej żonę i dzieci. A jak nie da, to pytają gdzie jest Bóg? Jak zabiera coś lub kogoś, jak daje przykre doświadczenia to pytają, gdzie jest Bóg, dlaczego na to pozwala? Dlaczego zsyła takie kary? Jeśli tak robi, to na pewno dla naszego dobra. Po to, żebyśmy się czegoś nauczyli. Żebyśmy byli lepszymi ludźmi. Jeżeli teraz tego nie rozumiesz, to może zrozumiesz później. Albo wcale. To tak jak ja na przykład teraz dopiero rozumiem niektóre metody wychowawcze moich rodziców. Dziecko czegoś chce i tego nie dostaje - jest wściekłe na rodziców, oskarża ich, że są źli. Ale przecież rodzic robi wszystko, żeby dac dziecku wszystko, co najlepsze. Czasem musi odmówić, czasem ukarać, a czasem dać bolesną lekcję życia. Czasem pozwala na robienie głupot.
Niedawno sobie przypomniałam, jak 10 lat temu miałam ogromne marzenie. Przeżyłam krótką chwilę, która sprawiła, że byłam bardzo szczęśliwa - chciałam, żeby trwała dłużej. Bardzo bardzo bardzo tego chciałam, bardzo długo o to prosiłam, cały czas poświęcałam na myślenie o tym. Upierałam się przy tym. Walczyłam, błagałam. Nie dostałam tego. Długo się smuciłam, nie mogłam się z tym pogodzić. Teraz jestem wdzięczna. Czuję się jak dziecko, które wtedy nie dostało cukierka, żeby teraz dostać kilo cukierków i to dużo lepszych.
Polecam cudowną piosenkę o wdzięczności - David Fly - Thank You
Wdzięczność jest niezwykle ważna. Gdy poprosisz przyjaciela o coś niewielkiego i podziękujesz - następnym razem poprosisz o coś większego to tez dostaniesz. Jeśli nie podziękujesz, jest na to dużo mniejsza szansa. Wiele osób zamiast dziękować Bogu za to, co dostali, narzekają na to, czego nie dostali. Wyobraźmy sobie, że poszliśmy do przyjaciela i zrobił nam kanapki, a my zamiast podziękować, mamy pretensje, że nie urządził nam wystawnego przyjęcia. Czy następnym razem dostaniemy kanapki?
Jestem wdzięczna za deszcz.
Teraz zastanów się, za co możesz podziękować Bogu - za zdrowie, siłę, dach nad głową, słońce i deszcz, za zdrowe ręce i nogi, bieżącą wodę w kranie i elektryczność. Czy dziękujesz za to, czy oczekujesz czegoś więcej?
Na koniec jeszcze odpowiedź na jedno pytanie - jak mówię, że jestem wierząca to często pojawia się pytanie - czy chodzę do kościoła. Chodzę... na śluby, chrzty i pogrzeby przeważnie. Trzymając się terminologii komputerowej - kościół jest trochę jak kabel do routera. Jak ktoś nie ma wbudowanego odbiornika wifi to może sobie chodzić do kościoła - dla mnie Bóg jest wszędzie. Nie potrzebuję pośrednictwa księdza ani świętego miejsca. Najbardziej lubię rozmawiać na łonie natury.

Ściskam, kocham i dziękuję, że czytacie. Dziękuję za komentarze.
Czytaj dalej »

sobota, 20 lipca 2019

I want to ride my bicycle, czyli moj sposób na przemieszczanie się po okolicy

Dzięki pracy szybko mi zleciały 2 i pół miesiąca. Załapałam się w firmie sprzątającej na tzw sommervikar. W prostych słowach chodzi o to, że jestem na zastępstwo na lato za osoby, które sobie poszły na urlop.
Super jest to, że mam fantastyczny rower, którym mogę wszędzie jeździć, bo dojazdy są dosyć drogie. 38 koron za jeden przejazd, 780 za miesięczny. Już wiem, czemu w większości ogłoszeń o pracę przy sprzątaniu jest, że wymagane prawo jazdy i samochód - bo w wiele miejsc trzeba dojechać ekstremalnie wcześnie, typu godzina 5-6 rano, a tramwaj i autobusy kursują dopiero od okolic 6.

Mój rower polskiej firmy Romet - przerzutki oraz amortyzator są bardzo przydatne. Moja obecna droga do pracy ma sporo górek, więc czuję wszystkie mięśnie po wycieczce.

Teraz na przykład jeżdżę codziennie na godzinę 6 rano 20 km od domu i niestety jedyny sposób, w jaki mogłabym tam dotrzeć bez roweu to autobus za 115 koron za przejazd! Ogólnie kilka razy mi się zdarzyło tu jeździć transportem publicznym i muszę przyznać, że w porównaniu do Warszawy ta komunikacja to tragedia. Aplikacja mobilna to jakaś porażka, ciężko znaleźć dojazd do danego adresu, nie ma w niej zbyt wielu wskazówek. No cóż jak człowiek przyzwyczaił się do fantastycznej apki jakdojade i transportu w Warszawie, a później  korzysta ze skyssa to tak jakby się przesiadł z nowego mercedesa w trabanta i jeszcze musiał płacić 3 - 5 razy tyle. Tym bardziej doceniam rower -  wyjeżdżam z domu o 4.30 i przez drogę podziwiam wschód słońca. Ulice puste, można mknąć jak po autostradzie.


Przepiękny wschód słońca podczas drogi do pracy. Niestety nie miałam wtedy nawet aparatu ze sobą wiec zdjęcie tylko z komórki - słabo widać, że chmury były poniżej szczytów gór i pięknie się załamywały promienie słoneczne w nich.

Soczysta zieleń, bujne kwiaty, delikatna mgła, po łące biegają sarny i jelenie, przy drodze jeże... Dla mnie rewelacja.

W większość miejsc są bardzo fajne ścieżki rowerowe - wyglądają jak w Polsce wiejskie drogi, wąska asfaltówka dla rowerów i pieszych, ewentualnie deskorolki i nartorolki, łyżworolek tu nie spotkałam. Super jest to, że na ścieżkach właściwie nie ma dużego ruchu, można bardzo komfortowo jeździć. Są bardzo dobrze oznaczone i bez problemu można jeździć bez nawigacji. Bo niestety googlowska nawigacja nie jest tu rewelacyjna i lepiej polegać na tych strzałkach na drodze niż na googlach. Kocham to, że rowerzysta w większości przypadków jest traktowany jak pieszy - to znaczy że można z pełną prędkością przejeżdżać przez przejścia dla pieszych i większość pojazdów hamuje z daleka, żeby cię przepuścić. Po prostu te drogi są wspólne dla rowerów i pieszych, a jak się krzyżują z drogą samochodową to są tylko pasy - oczywiście wszyscy rowerzyści przejeżdżają przez nie, najczęściej nawet nie zwalniając. Czasem jak się zjeżdża z górki to ma znaczenie - nie chce człowiek ostro hamowac jak się rozpędzi. Nikt raczej cię nie strąbi za to, jak to mi się zazwyczaj zdarzało w Warszawie. Dlatego w Warszawie jeździłam w słuchawkach na uszach żeby nie słyszeć tych nerwowych bluzgów i nie zwracać uwagi na pieniaczy, którym nie podoba się jak jeżdżę. Kolejny dowód na to, że ten kraj bardziej do mnie pasuje. Czasem przy drodze nawet jak nie ma pasów człowiek się zatrzyma na przykład żeby sprawdzić coś na telefonie czy odpocząć, to się zatrzymują, żeby cie przepuścić na drugą stronę. I wtedy mi głupio, że ktoś przeze mnie hamuje.

Fajna droga do pracy co? Po drodze można spotkać jeże, maliny, pieszych, nartorolki, puszki i butelki z kaucją...
Po tygodniu jeżdżenia do pracy rowerem i robienia 40 do 60 km dziennie czuję się świetnie. Waga bez zmian od wyjazdu, natomiast myślę, że mam więcej mięśni niż tłuszczu. Rano nie mam czegoś takiego, że mi się nie chce jechać. Czasem nie chce mi się wstać, ale nie zastanawiam się nad tym, bo wiem, że po prostu nie mam innego wyjścia. Wstaję, biorę manatki i jadę. Jak zwykle mam szczęście, póki co mam ładną pogodę. Ostatnio jak wróciłam z pracy to zaczęła się ulewa i trwała do następnego dnia - jak wstałam padało, jak jechałam już nie. W chwili, kiedy to piszę, jest weekend - nic sobie nie zaplanowałam oprócz odpoczynku i siedzenia w domu, więc nie przeszkadza mi to, że pada. Pamiętajmy, że deszcz to część tutejszego uroku - to dzięki ciągłym opadom jest tu tak piękna, bujna zieleń. Dlatego liczę się z tym, że jak będę jechać, może padać. Ale jak mówią Norwedzy (podobno, jeszcze nie słyszałam, żeby jakiś Norweg tak mówił, może dlatego, że gadam głównie z Polakami i jednym Norwegiem) "nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania".


Pudełko malin 250 gram za 39 koron, po drodze za darmo.
Jak wyjadę bez śniadania, czyli przeważnie, bo o 3.30 nie chce się jeszcze jeść, to mogę coś przekąsić po drodze.
Kiedy wstawałam rano padał deszcz, kiedy jechałam do pracy już nie. Ale pogoda po deszczu też ma swój urok - zwłaszcza, jak się chce sfotografować cmentarz.

Bardzo chciałam wam pokazać zdjęcia cmentarza w Norwegii - uważam, że to bardzo fajny kompromis pomiędzy tym, co jest w Polsce i w USA. Równiutko skoszona trawka, małe płyty nagrobkowe, ale każda inna, nie wszystkie takie same płytki w ziemii.
Na grobie kępka kwiatków zamiast sterty wieńców z plastiku, pięciuset plastikowych zniczy i innego badziewia - co sądzicie o tym?

Czasem mam tak, że jedno miejsce posprzątam do 13 a drugie mogę sprzątać dopiero po 16 i nie opłaca mi się wracać do domu, więc jadę sobie popływać i się zrelaksować nad wodę. Powiem szczerze, że pierwszą połowę miesiąca pracowałam 15 minut drogi rowerem od domu i nie powiem, że byłam po pracy mniej zmęczona niż teraz, jak jeżdżę półtorej godziny. Wręcz przeciwnie - myślę, że mięśnie się przyzwyczajają do wysiłku i po jakimś czasie już je to nie męczy.
Przerwa w pracy - kąpiel przy pałacu króla. W słoneczne dni wszyscy Norwegowie wylegają na słońce, opalają się, ale nie często się kąpią - tropikalnych upałów nie ma, w wodzie pluskają się głównie dzieci. W deszczowe i pochmurne dni, nawet jak jest ciepło, nad wodą jest pusto.


Kto dotrwał do końca wpisu, niech napisze w komentarzu kiedy i gdzie jest - dziękuję! Jak zwykle ściskam mocno i serdecznie, teraz wirtualnie, niedługo niektórych osobiście :*

Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia